Jak w Polsce wygląda kwestia zarobków wszyscy doskonale wiemy. Nierzadko odczuwamy to na własnej skórze. Średnio nasze pensje wzrastają w granicach 5-10 procent w skali roku. Wydawałoby się, że taki stan rzeczy powinien nam jak najbardziej odpowiadać. Kiedy jednak porównamy nasze podwyżki ze wzrostami cen podstawowych artykułów, wskaźnikami inflacji – uśmiech znika z naszej twarzy. Jeszcze gorzej sprawa wygląda w porównaniu do rynku nieruchomości.
W chwili obecnej wzrost cen nieruchomości wydaje się powoli stabilizować. Nie odnotowywane są już tak nagłe podwyżki. Wystarczy jednak sięgnąć pamięcią do przełomu lat 2006 i 2007. Nie było to przecież tak dawno. Według statystyk w przeciągu 12 miesięcy, ceny nieruchomości wzrosły nawet o 90%. Mowa tutaj przede wszystkim o największych polskich miastach takich jak Warszawa, Wrocław, Kraków czy Poznań. Mimo, że w roku 2009 nie zaobserwowano już tak drastycznych podwyżek cen, wciąż nasze płace nie rosną w tempie, pozwalającym nam dogonić nieruchomości.
Podstawowym prawem handlowym jest prawo popytu. Skoro ceny rosną, w takim razie nieruchomości muszą znajdować swoich nabywców. W tym przypadku jednak rynek jest napędzany przez inwestorów. Ceny mienia nieruchomego muszą kiedyś się ustabilizować. Na to liczą inwestorzy – po kilku latach każdy z nas będzie mógł pozwolić sobie na zakup posiadłości, zakładając oczywiście nieprzerwany wzrost płac.
Innym czynnikiem determinującym tak wysokie ceny nieruchomości są zbliżające się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Nietrudno zauważyć, że to właśnie w miastach organizujących mecze nieruchomości zdrożały w największym stopniu. Przykładem może być tutaj Poznań. 80% podwyżka cen została spowodowane przyznaniem miastu tytułu organizatora nadchodzących mistrzostw.
Jak zatem powinniśmy się w takiej sytuacji zachować? Wydaje się, że najrozsądniejszym wyjściem będzie przeczekanie boomu nieruchomościowego. Mistrzostwa skończą się, a ceny posiadłości powinny wrócić do swojego wcześniejszego poziomu.